U wielu z nas w pewnym momencie praktyki zen aktywuje się jeden z dwóch mechanizmów jakże znajomych z codziennego życia. To te schematy działania, które napędzają nas w życiu, szczególnie w sytuacji kryzysowej. Możemy wówczas albo pójść bardzo mocno w działanie, zdobywanie, naprawianie, osiąganie, albo stać się jednym wielkim “czekaniem”. Oba z nich “świetnie” sprawdzają się podczas zazen: części z nas wydaje się, że jeśli tylko wystarczająco mocno postaramy się, to oczywiście osiągniemy przebudzenie, a z kolei drugiej części, że jak wystarczająco cierpliwie i długo poczekamy, to przebudzenie przyjdzie do nas samo 😉

 

Wychodząc jednak z założenia (które dla chyba każdego z nas jest trudne do przyjęcia, a szczególnie dla tych dwóch “typów osobowości” opisanych powyżej), że w zen nie tylko nie chcemy czegoś osiągnąć, ale nawet nie mamy takiej możliwości, bywa trudne. Jest jednak dobra wiadomość: możemy natomiast to “coś” doświadczyć. Nie da się natomiast osiągnąć, ani czekać na “coś”, co już jest. Po prostu. Obie z tych strategii organizowania się w codzienności, a więc potem także przenoszone w praktykę, nie sprawdzają się, ale oczywiście ich porzucenie – a czasami nawet samo dopier0 dostrzeżenie ich u siebie – jest trudne, generuje niepewność, lęk, niedowierzenie, że “tak da się”.

Tymczasem bez względu na to czy jesteśmy aktywni czy pasywni w praktyce, nasza postawa zdobywania/czekania sugeruje, że “czegoś” jeszcze, wciąż nie ma. Nasze uwarunkowanie jest tak silne, że trudno sobie wyobrazić, że coś
już jest, a my tego nie zauważamy, nie doświadczamy, pomijamy, że to coś jest tak naturalne i oczywiste że umyka naszemu filtrowi postrzegania rzeczywistości. Wobec tego, co już jest, mamy zbyt duże oczekiwania, wymagania, wyobrażenia. “Trudność” w zen polega na zbyt szybkim, niemal automatycznym, przestawieniu się naszej wewnętrznej samoorganizacji na zdobywanie/czekanie, zamiast na bycie, ciekawość, otwartość, delektowanie się tym, co jest bez oczekiwania jakie to jest, bez sprawdzania czy jest zgodne z naszymi wyobrażeniami.

Warto tutaj przy okazji tego wpisu wspomnieć, że na ścieżce zen mylimy często dwa pojęcia: pokój i spokój. “Spokój” rozumiem tutaj jako brak bodźców, które mniej lub bardziej przeciążają nasz układ nerwowy, co powoduje u nas dyskomfort, taki naprawdę szeroko rozumiany. Z kolei “pokój” to wewnętrzny stan, trudny większości z nas do utrzymania przez dłuższy czas, kiedy to, co jest, jest przez nas doświadczane z otwartością, nawet jeśli nie odpowiada naszym oczekiwaniom. W procesie socjalizacji, szczególnie ostatnich kilkudziesięciu lat, kiedy jesteśmy wychowani do kultu jednostki, silnej indywidualizacji, jesteśmy automatycznie przekonani, że wychodząc do świata, dostaniemy to, co chcemy, że właśnie na tym polega życie – na dążeniu do tego, czego chcemy. I zdobywaniu tego, rzecz jasna.

Często mylimy te dwa stany mówiąc czy myśląc o sednie praktyki medytacji. Uważamy, że medytacja nas uspokoi, wyciszy, odciągnie od tego, co bolesne i nieprzyjemne. Tymczasem ostatnim celem, jaki miałaby realizować medytacja zen, jest zapewnienie spokoju. Bycie w pokoju, doświadczanie go jako to, co jest, bez stawiania warunków rzeczywistości, owszem, “mieści się” w praktyce. Co więcej, zen pozwala uświadomić sobie, że nasze modelowanie rzeczywistości nie ma sensu, że rzeczywistość już jest.

Zbyt rzadko dostrzegamy, że nie jesteśmy jedynym punktem odniesienia w życiu, że tyle różnych czynników, interakcji wpływa na życie, kształtuje je, współtworzy, że nasze próby wpłynięcia na nie możemy sobie naprawdę “odpuścić” i “w pokoju” doświadczać życia. “W pokoju”, czyli w wewnętrznym stanie akceptacji tego, co jest, uświadomienia sobie tego współistnienia wszystkiego z wszystkim. Choć wyrażenie “w akceptacji” też nie do końca oddaje istotę tego, bowiem rzeczywistość jest-jaka-jest nawet bez naszej akceptacji! Ona wcale nie musi nas zadowalać, zachwycać, nie musimy być za to wdzięczni. Ona nie po to jest, nie dla nas, nie dla naszego zadowolenia. Po prostu jest.

Z tej perspektywy podczas zazen nie ćwiczymy pokoju – ani jego osiągnięcia, ani utrzymania. Ćwiczymy tylko pokój, rozumiany jako obecność, bycie obecnym niezależnie od tego jaka jest rzeczywistość.

_________
Jeśli ten wpis Cię zainteresował czy zainspirował, wesprzyj naszą redakcję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Więcej inspiracji od Alexandra znajdziecie TUTAJ – w fundacyjnej księgarni.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *